Powiem nieskromnie - z tych kolczyków jestem zadowolona bardziej, niż z czegokolwiek frywolitkowego do tej pory. Może nie są jeszcze dopracowane na 100%, ale i tak podobają mi się niesamowicie.
Inspiracją była przypadkiem znaleziona w necie fotka perełek oplecionych frywolitką. Odkąd je zobaczyłam cały czas kombinowałam gdzieś z tyłu głowy jak coś takiego wypleść. Metalizowane nitki miałam, tylko co z tą perłą? Niczego takiego nie znalazłam. Korale przeróżne albo za ciężkie widziałam, albo te dziurki zbyt duże i szpetne były... Aż kiedyś w papierniczym zauważyłam szklane kuleczki bez dziurek, ze zwykłego, lekko zielonego szkła, takiego pewnie jak słoiki do ogórków ;) Średnica tych kuleczek, to ok. 15mm. To w sam raz - kuleczka była zgrabna i nie za ciężka, żeby ucho się od niej nie urwało ;)


Problem w tym, że nie jestem w stanie Wam tego udowodnić, ponieważ nie potrafię zrobić dość dobrych zdjęć. Zrobiłam ich kilkadziesiąt i tylko te na ciemnym tle jako-tako nadają się do pokazania.
Trudno, co mam, to pokazuję. A najważniejsze, że podobają się solenizantce, która jeszcze takie "gorące", ledwie z warsztatu zdjęte, dostała dziś w prezencie imieninowym.
Naprawdę jestem z nich dumna i blada, a zachwyt obdarowanej utwierdził mnie w tym uczuciu. Jestem teraz taka szczęśliwa, że chyba nie będę mogła zasnąć planując kolejne sztuki kulkowej biżuterii frywolitkowej. Czy Wy też tak macie?